Czy oparcie się na mechanizmach rynkowych w rozwiązywaniu wyzwań środowiskowych pozwoli rozwiązać kryzys ekologiczny? Czy działania na rzecz ochrony środowiska mogą mieć negatywne skutki uboczne dla społeczeństwa? Jak zdefiniować relacje między „wolnym rynkiem” a centralnym sterowaniem?
Spotkanie pt. „Ekonomia i ekologia polityczna antropocenu (kapitałocenu)” było drugim w ramach seminarium „Geo-polityka nad Wisłą i nie tylko – jak odzyskać Ziemię i przyszłość w czasach kryzysu ekologicznego”, organizowanego przez Instytut Studiów Zaawansowanych we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla.
Debatę o zmianach klimatycznych trzeba osadzić w ramach pojęciowych i symbolicznych. Jedną z najsilniejszych propozycji jest uznanie, że wkroczyliśmy w epokę antropocenu, w której człowiek jest głównym i dominującym czynnikiem kształtowania geoekosystemu. Uznanie antropocenu oznacza uznanie skończoności i ograniczoności Ziemi, ale także otwiera nowe pola krytyki obecnego systemu społeczno-polityczno-gospodarczego (dyskurs krytyczny kapitałocenu).
W kontekście paradygmatu wzrostu, w którym funkcjonuje nasze społeczeństwo, a który warunkuje nasze myślenie, budowanie polityk i realizowanie konkretnych działań, warto pamiętać, że nie ma neutralnych faktów – nasze ramy poznawcze wyznaczają sposób ich interpretacji. Wzrost napędza wzrost, lecz zasoby niezbędne do tego, by system ten funkcjonował, wyczerpują się coraz szybciej. Od czasów „Granic wzrostu”, przełomowego raportu Klubu Rzymskiego z 1972 r, zawierającego możliwe scenariusze rozwoju, toczy się dyskusja wynikająca z systemowego spojrzenia na środowisko. Coraz częściej pojawia się w niej pytanie, kiedy ów system wymknie się spod kontroli. Jednym z jego elementów są zmiany klimatu - topnienie zmarzliny powoduje uwalnianie się metanu, co z kolei przyspiesza ocieplenie. Zagrożona jest również różnorodność genetyczna, kluczowa dla możliwości obrony systemu przed nieprzewidywalnymi zmianami. Grozi nam także kryzys związany z żywnością.
Wśród naukowców i technokratów pojawia się koncepcja, że zasób w sensie obiektywnym nie istnieje, bowiem różne rzeczy mogą tak być definiowane, zaś „zasób ostateczny” to ludzka innowacyjność, umożliwiająca redefinicję zasobu (J. Simon: przesuwamy trajektorię wzrostu w inne pola, co sprawia, że możliwy jest wzrost bez końca). Tym samym ów determinizm ma charakter pozytywny: jest coraz lepiej, od Oświecenia. Oczywiście takie myślenie legitymizuje politykę realną.
Pojęcie antropocenu wprowadził w 2000 r. Paul Crutzen, postulując konieczność uznania nowej epoki geologicznej, w której to człowiek stał się główną siłą kształtującą bio-ekosystem. Akceptacja takiego myślenia oznacza jednak wzięcie odpowiedzialności za ten wpływ, czyli niesie ze sobą istotny ciężar polityczny. Pojęcie antropocenu napotyka na krytykę ze wszystkich stron spektrum politycznego. Wśród konserwatystów pojawia się zarzut uwikłania nauki w politykę, ale też przekonanie, że człowiek jest za słaby, by móc zaszkodzić Ziemi oraz twierdzenie, że mowa jest o zbyt krótkim jak na standardy geologiczne okresie. Krytyka lewicowa podnosi, że antropocen, czyli przypisanie odpowiedzialności człowiekowi zaciemnia sprawę (człowiek cywilizacji Zachodniej to inny człowiek niż ten Globalnego Południa, inna jest jego rola w zachodzących zmianach i inna odpowiedzialność za nie). Kluczowy jest kapitalizm i jego mechanizmy: czerpanie energii koniecznej do rozwoju w stałym przekraczaniu granic naszego systemu i rozszerzaniu pojęcia tanich zasobów, z których korzystamy – środowiska, praca, energii, żywności czy troski – pracy domowej, pracy kobiet - tworzy zaburzony rachunek ekonomiczny. Jak jednak utrzymać ów motor rozwoju, jeśli zaczniemy za to wszystko uczciwie płacić? Ponadto, czy rozwiązywanie problemów w jednej z tych sfer nie prowadzi do wzmożenia wyzwań w innych? Różnorodne odpowiedzi na te pytania prowadzą często do tego, że same organizacje społeczne czy ekologiczne inaczej oceniają te same działania, instrumenty i projekty.
Warto też pamiętać, że „rynki nie rosną na drzewach”, ale są projektowane. Model oparcia się na mechanizmach rynkowych w rozwiązywaniu wyzwań środowiskowych to efekt presji ze strony USA, na które społeczność międzynarodowa naciskała w sprawie podpisania Protokołu z Kioto. Europa uznała zaś w procesie rozwoju UE projektowanie rynków za istotny element integracji między państwami członkowskimi. Zdanie się na mechanizmy rynkowe i rozwiązania kapitalistyczne prowadzić może do szkodliwych konsekwencji, nieprzewidzianych w momencie konstruowania rynków. Wycenianie przyrody i jej zniszczeń, by obciążyć kosztami odpowiedzialnych, wywołuje przenoszenie owych kosztów na konsumentów, globalnie zaś nie prowadzi do oczekiwanych zmian. Jak wyceniać usługi ekosystemowe - co daje nam drzewo w mieście, jakie funkcje pełni? Czy jeśli je wycenimy, to zgadzamy się na wycinanie drzew za odpowiednią opłatą? Czy rozwiązaniem jest utowarowienie przyrody, czy też może odtowarowienie?
Zdaniem Elinor Ostrom potrzebne jest zarządzanie wielopoziomowe: tak w obszarze wzorów konsumpcji i produkcji, jak i wyborów jednostkowych, a także ram kulturowych, w których się poruszamy. Konieczne są działania w korporacjach, w miastach, podejmowane przez państwa, ale też w indywidualnych stylach życia.
Przenosząc te abstrakcyjne rozważania na poziom konkretnych polityk, na proces Energiewende w Niemczech można spojrzeć także w kontekście problematyki granic –rzadkie materiały, niezbędne dla rozwoju i produkcji nowych technologii energetycznych, pochodzą z Globalnego Południa i obszarów nierzadko ogarniętych wojnami (co paradoksalnie przekłada się na niskie ceny surowców, jest więc często na rękę podmiotom czerpiącym zyski z tej działalności), a ich pozyskiwanie wiąże się z niszczeniem lokalnego środowiska i degradacją społeczności. Trzeba też zastanowić się, czy faktycznie dominującym paradygmatem ma być niska cena energii, czy też powinna ona obowiązywać jedynie do pewnego – gwarantującego niezbędny komfort - poziomu zużycia. W tym drugim wypadku dla zużycia dodatkowego można byłoby stosować taryfy progresywne, stanowiące narzędzie motywujące do oszczędzania energii.
Na przykładzie rozwijającej się w Polsce dyskusji wokół smogu widać zaś kluczową rolę wiedzy społecznej w procesie podejmowania decyzji – zdaliśmy sobie sprawę, że problem istnieje, dzięki upowszechnieniu się czujników jakości powietrza - co dało nam poczucie wpływu, a perspektywicznie - możliwości wywierania nacisku i kształtowania polityki. Tworzenie własnej informacji, i ich uspołecznianie, czyli rozproszenie wiedzy to argument za demokratycznym i inkluzywnym planowaniem.
Zdjęcia z seminarium: